Dla równowagi, zaraz po moim najmniej ulubionym święcie, nastąpił długi weekend z okazji tzw. "Dnia Rodzinnego" (Family Day) - 17 lutego. Taki sympatyczny pomysł. Bez żadnej państwowej rocznicy, kościelnej uroczystości, po prostu dzień do spędzenia z rodziną. Postanowiliśmy użyć go zgodnie z przeznaczeniem, a żeby było weselej grono rodzinne poszerzyliśmy jeszcze o Olę, Czarka, Dorotę i Marcina i wynajęliśmy COTTAGE (czyt.: kotydż).
Cottage nie tłumaczy się jednym słowem na polski, chyba że słowem "dacza", które zdaje się też jest niepolskie. W każdym razie jest to dom wakacyjny (bo nie tylko letni) w jakimś ładnym miejscu nad jeziorem (których są tu bazyliony - polodowcowo).
Kotydż to instytucja. Kto ma kotydż, ten jest pan. Na wspólny wiejski (czy raczej "wiejski") wypoczynek zaprasza bliższą i dalszą rodzinę i znajomych. Kto nie ma - jeździ na kotydż do przyjaciół lub rodziny, lub ewentualnie, jak my - wynajmuje kotydż cudzy. W kotydżu zimą siedzi się przy stole, telewizji, kominku, planszówkach i winie, a w lecie leżakuje na leżakach przy grilu i piwie, patrząc na jezioro. Łatwo więc zrozumieć, czemu Kanuksi kochają kotydże i czemu pełen malowniczych lasów i jezior region nieco-na-północ-od-Toronto jest nimi tak nasycony, że nazywa się go "Cottage Country". Nawet w dziedzinie urządzania wnętrz kotydż to odrębny dział, z meblami i dodatkami w stylu i klimacie wiejsko-wakacyjnym, czyli jednym słowem - kotydżowym.
Nam też się w kotydżu bardzo podobało, ze względu zarówno na: piękną zimę, fajny dom i miłe towarzystwo. Żałowaliśmy tylko, że przed wyjazdem nie udało się kupić sanek, bo moglibyśmy robić spacery po zamarzniętym jeziorze (bez sanek wchodziło w grę tylko noszenie obydwu zawodników, bo zapadanie się w śnieg po kolana bawiło ich tylko przez pierwsze trzy kroki).
Bez zbędnych dalszych opisów - było tak:
Ukryta opcja arabska? |
A po przewalankach w śniegu nie ma jak herbatka na werandzie |