Wednesday, April 24, 2013

The move



The move, czyli po angielsku przeprowadzka. Ale też po prostu ruch. Ale o tym potem.
Nie pisałam od dość dawna, bo już od jakiegoś czasu zajmowaliśmy się przeprowadzką właśnie. Wybieraliśmy i kupowaliśmy meble, na raty wieczorami przewoziliśmy trochę rzeczy. Kilka razy ja z chłopcami spędzaliśmy pół dnia w nowym mieszkaniu oczekując na umówione dostawy lub instalacje (internetu, bo telewizji na razie spróbujemy uniknąć). Gucio bardzo lubił być w nowym, bo było mnóstwo pustej przestrzeni do jazdy samochodzikami, a po drodze z metra wpadaliśmy na bardzo przyjemny plac zabaw. Przy okazji doceniłam fakt, że nowe mieszkanie jest w zasięgu pieszym od stacji metra, bo inaczej trudno byłoby mi się tu dostać z chłopakami bez Karola pomocy. Za to niestety akurat ta stacja metra (Lawrence) jest bardzo głęboka i pozbawiona po pierwsze wind, a po drugie wyjścia dla niepełnosprawnych na tym  końcu, na którym nam pasuje wyjść. Czyli albo wychodzę na drugim końcu stacji i mam 250m dalej do domu, albo muszę wykonać skomplikowaną operację, żeby przejść przez standardowe "grabiaste" wyjście. 


Wymaga to: 1) zdjęcia Stefka z fotelikiem z podwozia, 2) złożenia podwozia, 3) przejścia z fotelikiem i Stefkiem w ręku (niełatwe), 4) ponownego wejścia przez bramkę wejściową po podwozie (za darmo, bo pożyczałam od Karola bilet miesięczny), 5) wyjścia z podwoziem w ręku (niełatwe) i w tym czasie 6) przypilnowania żeby Gucio też bezpiecznie przeszedł i poczekał aż ja zakończę operację wychodzenia. Na szczęście czasem znajduje się jakiś uprzejmy pasażer, który wychodząc przez bramkę bierze nasze podwozie, żebym nie musiała po nie wracać. Generalnie metro jest dobre do jazdy, ale wejście do niego i wyjście z wózkiem to nie lada gimnastyka.
Ale wracając do tematu - w piątek przywieziono do nowego mieszkania rzeczy, które przypłynęły z Polski (wszystko było bardzo starannie i rozrzutnie zapakowane w papier - patrz poniżej)...


... a w sobotę rano się wprowadziliśmy.
Mieszkanie jest trzypokojowe, dość duże. Bardzo duży jest pokój dzienny i jedna z sypialni, którą oddaliśmy chłopcom, licząc na to, że dzięki temu uda się utrzymać zabawki z dala od salonu. Kuchnia i łazienka raczej mniejsze niż większe, ale nie ciasne, a druga sypilania (czyli nasza) całkiem mała, ale mieści się łóżko, szafa wnękowa jest i nic więcej właściwie nie potrzeba.
Poniżej zdjęcia mieszkania jeszcze pustego (tak, ściany są be-żowe i jakoś będę musiała z tym żyć):




Jeszcze się rozpakowujemy i urządzamy, ale wszyscy mają już swoje łóżka (i nawet z nich korzystają), jest stół (ten się udał, jest stary i nie jest z Ikei!) i kanapa, na której jakoś nie ma czasu klapnąć.
Przy okazji zakupów meblowych kupiłam maszynę do szycia, zobaczymy, czy uda mi się jej użyć. Pierwsze wyzwanie - zasłony do salonu, bo jak na razie ogląda nas jak na scenie cała ulica (mieszkanie jest na takim podwyższonym parterze).



- Tak, to okno przy stole ma widok na ścianę sąsiedniego domu, jakieś 3m od nas.
- Tak, mamy w salonie kominek. Niedziałający (a przynajmniej przykazano nam nie rozpalać), ale prawdziwy; ładnie wygląda, jak się w nim zapali zwykłe świeczki.
- Tak, Stefan siedzi, ale tylko w krzesełku, bo jak nie ma barierki, to jednak w ogóle tego nie ogarnia. Ale za to jakoś prawie niepostrzeżenie nauczył się przemieszczać o własnych siłach i to w całkiem zamierzonym kierunku. Zwłaszcza jak ma w zasięgu wzroku Gucia kolejkę na baterie, która jedzie i bzyczy, jest szybki jak rakieta, a w każdym razie szybszy niż kolejka (niestety po drodze demoluje tory i Gucio krzyczy na niego, że dostanie zaraz mandat). Łatwiej i szybciej pełza po dywanie lub wykładzinie niż parkiecie, ale jak jest coś interesującego, to i na śliskim daje radę. Tak że wykonaliśmy ruch przeprowadzkowy, a Stefek jednocześnie posiadł umiejętność przemieszczania się. Korzystając z tej umiejętności "zszedł" z łóżka, ale to go zniechęciło tylko na krótką chwilę i zasadniczo z dużym zapałem zwiedza świat (o ile tylko jest wyspany i najedzony). W związku z tym pozatykałam gniazdka w pokoju chłopców, a kamienny brzeg kominka chyba obłożymy elegancko tekturą :) (jak dobrze, że kominek tak naprawdę nie działa).
Kilka zdjęć jeszcze z poprzednego mieszkania - po długich i wyczerpujących staraniach, wierceniu się, kopaniu nogami, przekręcaniu na boki/brzuch/plecy setki razy - udało się Stefkowi dobrnąć do klocków lego/pilota, co przyjął z uzasadnionym samozadowoleniem.


Sunday, April 7, 2013

Spacery













Spacery po okolicy wciąż przynoszą nowe odkrycia. A to pagórek ze sztucznej trawy, doskonały do biegania i turlania się, a to falujący drewniany "krajobraz"



















 Niezawodna kałuża w miejscu lodowiska...























Tuż obok scena letnia znakomita do występów wokalno-tanecznych i pokazów karate, a także murek do wygrzewania się na słońcu, biegania i zeskakiwania
Trochę dalej jest plaża z piaskiem i parasolami.
Na spacerze można też czasem coś znaleźć.
"Mama, widzisz tego liścia w kształcie kanadyjskiego liścia?"
Albo choćby szyszkę. "Mała" rzecz, a cieszy:
A to wszystko w otoczeniu architektonicznych ikon Toronto - CN Tower i Rogers Centre (stadion Toronckiej drużyny baseballowej Blue Jays), które stojąc tak obok siebie wywołują u mnie wspomnienia pewnego miasta z całkiem innej półkuli

Thursday, April 4, 2013

Placki


































Mam tak wspaniałą patelnię, że aż się prosi, żeby coś ciągle smażyć. Wczoraj na przykład zrobiliśmy z Guciem placki z białym serem i borówkami. Gucio wbijał jajka, wsypywał mąkę, twaróg i borówki oraz mieszał, a ja smażyłam. Wspólnie stworzyliśmy idealny zestaw dodatków do ciepłych placków - świeże borówki, cukier i (to wkład Gucia) kakao. Placki mają (albo raczej miały) mało reprezentacyjny wygląd, ale smak całkiem niezły. Trzeba będzie popracować nad przepisem na ciasto, żeby się tak nie rozpadały, ale z grubsza eksperyment można uznać za udany.