Thursday, May 29, 2014

Pole

Fot. Gucio Bieńkowski
Jeśli jeszcze nie wiecie, to z przyjemnością donoszę, że oprócz wielu innych zalet, nasze "nowe" ma również back yard. Z którego, jak się okazuje, korzystamy tylko my, więc troszkę zaczęliśmy się tam panoszyć. Początkowo nieśmiało, wydłubując tu i ówdzie widelcem dziurkę na nasionko, a potem troszkę śmielej, z łopatką, grabkami i sadzonkami. Jak się łatwo domyślić największy zapał do uprawy ma Gucio, Stefan rwie się głównie do konewki (lub "pielenia"), a ja staram się tylko, żeby rośliny miały szansę przeżyć wśród tych ogrodników.
Fajnie jest coś posiać, ale potem długo nie ma efektów, więc ochoczo skorzystaliśmy z napotkanych w sklepie sadzonek marchewki i smagliczki. Były też sadzonki pietruszki, ale jakiś królik lub świstak (?! wildlife w okolicy tego mieszkania to osobny ciekawy temat) zjadł im nać i nie wiem, czy coś z nich jeszcze będzie.

Ale i z nasionek prędziej czy później coś wyrasta - to za smagliczką to chyba koperek, a na zdjęciu poniżej rozpoznałabym nasturcję, nawet gdyby nie była posiana przez nas.


Czekamy jeszcze, aż wzejdzie kwitnący groszek i "nemofila" (polska nazwa?).
Postanowiliśmy też dać szansę cebuli, która jak widać aż się rwała do rośnięcia, a szczypiorku przecież nigdy za wiele. 
Niezależnie od naszych ogrodniczych poczynań, zupełnie bez żadnych zabiegów - świetnie nam obrodziły dmuchawce, więc je rozsiewamy z nadzieją, że i w przyszłym roku się udadzą.

Oprócz tego rośnie gdzieniegdzie pod płotem jakiś badyl, którego jako zupełny laik nie potrafię sklasyfikować, a zresztą mam głębokie poczucie, że kategoria "chwast" to przejaw zwykłego rasizmu i ogrodniczego zacofania. Nie będziemy przecież "z miłości do roślin" karczować czegoś, co sobie wyrosło na naszym trawniku. (No dobra, wycięliśmy jednego osta, bo kłuł nas w bose stopy). 
Jeśli ktoś z Was rozpoznaje poniższe rośliny - chętnie poznamy ich nazwy




Thursday, May 1, 2014

Jeśli boli cię prawa dłoń - przed tobą przeprowadzka


Takie wróżenie z ręki. W dodatku wygląda na to, że się sprawdzi - już mamy klucze do nowego mieszkania i ciężarówkę zamówioną na pojutrze :).
Z jakiegoś powodu, jak o tym piszę, to się uśmiecham. A przecież informacja od właścicieli naszego obecnego lokum, że musimy się wyprowadzić od maja, była dla mnie strasznie dołująca. Lubiłam to mieszkanie za przestronność i wielkie, południowe okno w salonie, i klon przed oknem. No i tę naszą "dobrą dzielnicę". Ale prawa rynku są nieubłagane, w tej okolicy ziemia i domy w cenie, więc nasz trzymieszkaniowy "blok" (jedno mieszkanie na każdym poziomie, tu mówią na to po prostu triplex) czeka rozbiórka, a na jego obszernej działce staną obok siebie dwa super-chude domy jednorodzinne (bez okien w bocznych ścianach, coś jak szeregówka, ale jednak oddzielone od siebie kilkustopową szparą). My z pewnym żalem, ale za to z wprawą i dystansem nabytymi rok temu przy przeprowadzce przez Atlantyk, pakujemy się w kartony i szykujemy na oswajanie nowego miejsca. Nowe jest dalej od głównej ulicy i stacji metra, ale na osłodę ma też kilka zalet - na przykład zmywarkę do naczyń i ogrodzony backyard, z którym wiążemy spore nadzieje (my z piwkiem na leżakach, a chłopaki latają za piłką po trawniku... coś mi mówi, że to się nie może udać).
W każdym razie, wracając do wróżby - dlaczego przed przeprowadzką boli ręka? Otóż pośród różnych przedpotopowych wynalazków, jakie do tej pory pokutują w Ameryce, są także książeczki czekowe. Standardowo, wynajmując mieszkanie, podpisuje się umowę na 12 miesięcy, a przy odbieraniu kluczy do lokalu wręcza właścicielowi komplet czeków - na każdy miesiąc pierwszego roku najmu. Muszę przyznać, że wypisywanie czeków jest bardzo miłe: staranne kaligrafowanie daty, kwoty (numerycznie i słownie), osoby uprawnionej do wypłaty i na koniec zamaszysty podpis. Ale po wypisaniu dziesięciu - dłoń drętwieje. Czeki są datowane w przyszłość, na pierwszy dzień każdego kolejnego miesiąca, co zdaje się jest nielegalne, ale za to bardzo praktyczne i w związku z tym ogólnie przyjęte. Właściciel mieszkania ma dzięki temu w ręku wystawione i podpisane przez nas czeki, ale każdy z nich może zrealizować najwcześniej w dniu widniejącym na dokumencie, czyli 1 czerwca, 1 lipca itd. Rozwiązanie bezpieczne dla obu stron.

Jutro pakowanie, pojutrze przeprowadzka. Potem trochę ochłoniemy i dam znać, jak jest w Nowym. 
PS. "Kziążki bla dzieci" już spakowane: