Sunday, November 16, 2014

Święto dyni


Październik miesiącem dyni - co do tego nie ma wątpliwości. Jest święto dziękczynienia, z indykiem i pumpkin pie, są dynie na schodkach przed niemal każdym domem jako jesienna dekoracja. Im bliżej końca miesiąca, tym więcej dyń wyszczerza się w upiornym (lub całkiem sympatycznym) uśmiechu, by wreszcie 31-go rozjaśnić słotny i wietrzny wieczór halloweenowy i wskazać dzieciom drogę do cukrowego haju. Mam takie podejrzenie, że haloweenowe opętanie dzieci biorących udział w "trick-or-treating" (doszły mnie słuchy, że w Polsce są takie obawy) - to nic innego jak nagłe uderzenie do krwioobiegu zbyt dużej ilości cukru. Mija bez egzorcyzmów, ale diaboliczne objawy rzeczywiście mogą mylić.




 Nasze opajęczone frontowe drzwi. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie mamy zdjęcia z gotowym Jack-o-lantern, czyli już z oczami i uśmiechem


Oprócz dyni i słodyczy, przed Halloween należy przygotować kostium. Stefan używał zeszłorocznej Myszki Miki po Guciu, a Gucio chciał być pająkiem. Gotowego pająka jakoś nie spotkałam, a miałam z kolei pomysł na samoróbkę z dodatkowymi odnóżami ze skarpet męskich i w efekcie Gucio jako pająk wyglądał tak:

 
Oprócz głównej atrakcji wieczornej, można też było tego dnia przebrać się do szkoły i pokazać kostium na paradzie:


Nie wiem, czy świętowalibyśmy Halloween, jeśli mieszkalibyśmy w Polsce. Bardzo lubię atmosferę polskiego Święta Zmarłych (bo, mówcie sobie co chcecie, dla mnie to jest właśnie takie święto) i nie chciałabym, żeby Halloween je przesłoniło czy wyparło. Byłoby też nudno, gdyby wszędzie świętowano to samo i tak samo, więc swoje regionalne tradycje dobrze jest pielęgnować. Ale nie widzę powodu, żeby przeciwko Halloween w Polsce wszczynać krucjaty, bo w samej koncepcji tego święta dostrzegam pewien sens. Taki wieczór, w który można trochę pożartować z rzeczy ostatecznych, obśmiać strachy, wypuścić z klatki wewnętrzne chochliki i nakarmić je cukierkami. Czemu nie. A w sytuacji, kiedy całe otoczenie przygotowuje się do świętowania przez dobre parę tygodni, szkielety wygrzewają się na trawnikach w jesiennym słońcu, czaszki szczerzą na co drugim ganku, a sąsiedzi robią zapasy słodyczy do rozdania - atmosfera się udziela i miło jest w niej uczestniczyć. Zresztą to bardzo integrujące sąsiedzko wydarzenie, okazja by z mieszkańcami najbliższych domów i sąsiednich ulic zamienić kilka miłych słów spod parasola (z naszego doświadczenia - w Halloween wieje i pada). W ogóle dochodzę do wniosku, że do świętowania potrzebna jest grupa odniesienia, współświętujący. Nie ma sensu iść 1 listopada na cmentarz w Toronto, bo nie będzie tam mnóstwa migoczących zniczy ani ludzi, cichych, chociaż w tłumie, owijających się szczelniej płaszczem, próbujących osłonić dłonią ogieniek zapałki w drodze do świeczki. Świąteczna atmosfera (zaduszkowa lub halloweenowa, gwiazdkwoa czy wielkanocna) - wzmacnia się i buduje dzięki temu, że jej przeżywanie jest wspólne, zbiorowe.
Ciekawa jestem bardzo, jak będzie wyglądał 31 października w Polsce, kiedy już wrócimy. Czy dzieci będą biegać gormadami poprzebierane i zbierać łakocie, którymi będą częstować je z uśmiechem sąsiadki w moherowych beretach, czy też, jak w tylu innych kwestiach, społeczeństwo podzieli się na zwalczające się nawzajem obozy "upiorów" i "świętych". 
Jedno jest pewne - dla Gucia i Stefka, którzy posmakowali halloweenowej uciechy w tutejszej, rozbudowanej formie, nieświętowanie 31 października byłoby nie lada wyzwaniem.


1 comment:

  1. Przypomina się motyw z przedszkola: "Co to jest? Żółte na żółtym, jedzie po żółtym?" W.

    ReplyDelete