Monday, September 30, 2013

W czasie deszczu


...nudzą się nie tylko dzieci. Dzisiaj znależliśmy sobie takie zajęcie:



Zaraz po umeblowaniu klient zażądał rozbudowy o garaż, więc w wypadku kolejnego dżdżystego dnia też będziemy mieć co robić.

Monday, September 23, 2013

Od weekendu do weekendu


Tygodnie mijają nam szybko, zwłaszcza odkąd dni są bardziej zorganizowane przez Gucia poranne przedszkole. Co prawda to tylko trzy razy w tygodniu, ale jakoś dzięki temu także pora porannej drzemki Stefka i pora obiadu nam się uregulowały. W jeden z dni "nieprzedszkolnych" będziemy jeszcze chodzić (we trójkę) na zajęcia muzyczne.
W weekendy za to nie ma rutyny (najczęściej nie ma też gotowania obiadu), no i jesteśmy wszyscy razem, co sobie bardzo cenimy. W porównaniu z warszawskim życiem mamy tu też jakby mniej domowych obowiązków (albo mniej się nimi przejmujemy?), więc zwykle soboty i niedziele upływają nam beztrosko. 
W miniony weekend planowaliśmy wycieczkę do parku narodowego o sugestywnej nazwie Killbear, ale że w sobotę od rana lało, daliśmy sobie spokój i spędziliśmy miłe popołudnie w gościach, na piciu wina i oglądaniu zdjęć z tropikalnych wakacji (trudno o lepsze zajęcie na jesienną pluchę). 
W niedzielę program kulturalno-przyrodniczy: wystawa Ai Weiwei'a w Art Gallery of Ontario i rezerwat przyrody.
Wystawa składała się z fragmentów kilku wielkich i znanych instalacji artysty, jak dla nas była akurat - zdążyliśmy obejrzeć wszystko, przeczytać opisy i pokontemplować ekspozycję, zanim chłopcy stracili cierpliwość. W dodatku, jak to już sprawdziliśmy w Zachęcie nie raz, sztuka nowoczesna w postaci trójwymiarowych dużych obiektów jest dla dzieci o wiele ciekawsza, niż tradycyjne wiszące na ścianach płótna.  
Zdjęcie powyżej to "wioska" ze sprasowanych liści herbaty pu-erh. O wszytkich obiektach poniżej nie będę się rozpisywać, ale dwa słowa o prętach. Stosy prętów zbrojeniowych, 150 ton stali, zebranych i wyprostowanych własnoręcznie przez artystę po tym, jak pogięły się podczas trzęsienia ziemi w Syczuanie w 2008 (za prętami, na ścianie - nazwiska ofiar). Oficjalna propaganda próbowała pomniejszyć liczbę ofiar, zwłaszcza dzieci, które zginęły w zawalonych szkołach, a także zatuszować fakt, że szkoły budowane były zbyt "oszczędnościowo", co mogło się przyczynić do ilości ofiar podczas trzęsienia. Ai Weiwei zainicjował akcję obywatelską, mającą na celu policzenie i stworzenie listy osób, które zginęły, i zdaje się jest to główną przyczną prześladowania go przez władze.
Ai był też współautorem koncepcji stadionu olimpijskiego w Pekinie (tzw. ptasiego gniazda), ale odciął się od całego przedsięwzięcia i nie pojawił na uroczystości otwarcia igrzysk ze względu na politykę prowadzoną przy okazji organizacji olimpiady wobec zwykłych obywateli (np. przymusowo wysiedlanych, których domy równano z ziemią).
Cała twórczość Ai Weiweia jest mocno zaangażowana, dotyka przemian we współczesnych Chinach, odnosząc je do kontekstu wielowiekowej historii i dziedzictwa tego kraju. Artysta często sięga po tradycyjne rzemieślnicze techniki (zdobnicze, stolarskie czy ciesielskie), wykorzystuje do budowy swoich obiektów przedmioty powszednie (rowery, stołki) lub materiał "z historią" (pręty zbrojeniowe, szczątki zburzonych świątyń), a czasem nawet - nośne memy popkultury (tu jego wersja Gangnam Style). No i, zdaje się, aktualnie jest gwiazdą. Zainteresowanym polecam szybki risercz w internecie.

 

Po południu dla odmiany udaliśmy się w przyrodę, do niewielkiego rezerwatu Rockwood, gdzie obeszliśmy jeziorko, powspinaliśmy się na skały i korzenie i pogadaliśmy z echem w jaskiniach

 A teraz - byle do weekendu. Już tylko cztery dni.


Friday, September 13, 2013

Ontario kraj winiarski

Weszłam wczoraj do niewielkiego sklepu z winem przy naszej głównej ulicy. Sklep reklamuje się gustownym zdjęciem i zaprasza na degustację, no i jest w naszej świetnej dzielnicy, więc liczyłam na dobre wino i ciekawą pogawędkę ze sprzedawcą. 
Odruchowo rzuciłam okiem na etykietę tego, co proponują do spróbowania, ale nie mogłam się tam doszukać ani rocznika, ani regionu. Zamiast tego byla nazwa szczepu i enigmatycznie brzmiący opis: "Blended International & Canadian Wines". Ki diabeł, myślę sobie, chyba rzeczywiscie czegoś się dzisiaj dowiem o winie. 
Idę dalej, przeglądam półki, wszędzie to samo - mieszanki. Argentyńskie z kanadyjskim, czilijskie, kalifornijskie, włoskie i nawet francuskie - z kanadyjskim. Mocno już zaciekawiona podchodzę do pana i zagajam, czy mógłby mnie oświecić, jaka nowatorska myśl się za tym kryje, bo dopiero co przyjechałam z tzw. starego świata i pomysł mieszania różnych win wydaje mi się co najmniej oryginalny. Pan się na to nieco, hm, zmieszał, po czym przyznał, ze żadna. Że to takie tanie, codzienne wino ma być, to co za różnica skąd. Na pytanie, czy miesza się wina z tego samego rocznika, odpowiedział, że z rocznikami to mają tam taki jeden oddzielny regał...
Na "regale z rocznikami" ("vintage wall") było wreszcie wino, a nie jakieś bełty, w dodatku wyłącznie ontaryjskie, i wyjaśniła się nieco zagadka mieszanek egzotycznych. Otóż w Ontario jest państwowy monopol alkoholowy - Liquor Control Board of Ontario - i jedynie sklepy LCBO mogą sprzedawać zagraniczne trunki, ale na lokalne produkty monopolu nie ma. Tak więc nasz niewielki sklepik "po sąsiedzku" nie mógłby sprzedawać po prostu wina argentyńskiego, czilijskiego czy francuskiego, a po wymieszaniu z krajowym - już tak. Pozostaje pytanie, dlaczego ktoś miałby coś takiego wypić, zamiast nie zmieszanego z niczym innym lokalnego wina. Mam nadzieję, że nie dowiem się tego po otwarciu buteleczki niagaryjskiego gewurztraminera 2012, z którą w końcu wyszłam (fot powyżej :).
Na jakiś jesienny weekend może wybierzemy się na zwiedzanie tutejszej nad-niagaryjskiej "Toskanii", bo nawet jeśli winnice nie są tu aż tak dobre, to na pewno ładne.

http://winecountryontario.ca/ 

PS. Żeby nie było, że Kanadyjczycy to jacyś barbarzyńcy. W tych prawdziwych, monopolowych sklepach są normalne wina, ze wszystkich krajów świata, a także np polskie piwa.
PS 2. No właśnie. Piwa to drugi wyjątek od monopolu LCBO. Te, w ogromnym wyborze, także europejskich (w tym polskich, słowackich i czeskich) marek, sprzedaje sieć o prostodusznej nazwie "The Beer Store", która jest zdaje się wspólną inwestycją trzech wielkich browarów.

Tuesday, September 10, 2013

Prognoza

Na najbliższe dni zapowiadane takie atrakcje. Jeśli to się sprawdzi, to będziemy mieć niezłą karuzelę...

Monday, September 9, 2013

The Bluffs



No i skąd może pochodzić to zdjęcie? Prawie jak znad morza, nie? A to Jezioro Ontario, i to nie w żadnej dziczy, tylko jeszcze w Toroncie (dzielnica Scarborough). 
Konkretnie nazywa się toto Srcaborough Bluffs i jest tam park intensywnie wykorzystywany jako weekendowe grilowisko. Są nawet grile stacjonarne, zamontowane na słupkach, ale większość rodzin taszczy się ze swoimi. My bez grila, tylko z kocykiem, spędziliśmy tam parę miłych godzin. Gucio zwłaszcza upodobał sobie łażenie po tych wielkich kamulcach. Twierdził też, że będzie się wspinał na same klify, ale nie miał okazji się sprawdzić, bo nie udało nam się do nich dojść.

Trzej panowie Be


hello 


Friday, September 6, 2013

Migawki

Nowy cykl postów - ze zdjęciem, ale bez rozbudowanej treści. Bo czasem mam jakąś sympatyczną fotkę, a nie zawsze jest czas i temat, by się rozpisywać. 
To, jak się łatwo domyślić, jest plac zabaw. Stefan polubił zjeżdżalnię i jak się go włoży na górę, to sam ochoczo rzuca się na nią głową w dół, na brzuchu, a ja muszę zdążyć go złapać.

Wednesday, September 4, 2013

Pierwszy Dzień

Tak wyglądał dziś rano nasz Przedszkolak na chwilę przed wejściem do placówki edukacyjno-wychowawczej. Pierwszy dzień zaplanowano jako adaptacyjny - trwał tylko godzinę i było się razem z mamą. Kolejne będą już bez mamy, ale niedużo dłuższe, bo raptem 2,5-godzinne.
W tym czasie do wyboru jest multum zabawek (samochody! pociągi! rowerki!) i materiałów plastycznych (ciastolina! farby! klej!), więc nudno nie będzie. Ale kiedy trzeba usiąść w kółeczku i posłuchać opowiadania lub śpiewać piosenkę w języku obcym - mina robi się nietęga, nawet mimo obecności mamy. 
Trzymajcie więc wszyscy kciuki, jako i my trzymamy, za Gucia integrację w społeczności małych ludków!

Od świtu do zmierzchu szlifierka (a w nocy matematyka)


Zapamiętałam naszą dzielnicę jako cichą i spokojną, więc w pierwszych dniach po powrocie z Polski z pewnym zdziwieniem i poirytowaniem odnotowałam w najbliższej okolicy nieustanny hałas szlifierki (lub piły). Sądziłam, że to wzmożenie remontowe w ostatnich dniach wakacji, zdziwił mnie jednak brak przerw w pracy - kto byłby w stanie ciąć płytki (drewno lub co tam jeszcze innego) od świtu do zmierzchu, bez wytchnienia? W dodatku źródło hałasu nie dawało się zlokalizować, jego natężenie czasami wydawało się coraz większe, ale potem znów jakby się oddalał. Mogłoby to być brzęczenie linii energetycznych, gdyby nie to, że to przecież nie żadne wysokie napięcia, po prostu kable doprowadzające prąd do domów, no i przede wszystkim - w lipcu jakoś nie brzęczały, mimo większych niż teraz upałów. 
Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Karolem, który jednym słowem zakończył moje dociekania - to CYKADY. Na każdym większym drzewie, a tych w okolicy mamy mnóstwo, urzęduje chmara hałaśliwych owadów i brzęczy wniebogłosy, prowadząc swego rodzaju "rozmowę" z innymi chmarami, ulokowanymi na drzewach sąsiednich. Do tej pory cykady kojarzyły mi się z wakacjami na południu, greckimi wyspami, andaluzyjskim skwarem itd. Toronckie jednak, słowo daję, brzmią jak szlifierka. 
 Cykl życia cykady wygląda tak, że po wykluciu się z jajeczka (na pniu drzewa) - spada i wkopuje się w ziemię pod drzewem, po czym żyje tam sobie spokojnie, czerpiąc pokarm w postaci soków z jego korzeni (nie czyniąc drzewu większej szkody) - w tym stadium nazywa się nimfa (choć zupełnie, moim zdaniem, jak nimfa nie wygląda). Potem toto wydostaje się na powierzchnię, włazi ponownie do góry po pniu i przepoczwarza się w dorosłego osobnika, zdolnego do rozmnażania, a przedtem - robienia hałasu, by rozmnażanie lepiej szło :). I tu, przy okazji drobnego riserczu, trafiłam na arcyciekawą i dla mnie nową rzecz - otóż są gatunki cykad tzw. wieloletnie, które w postaci nimfy spędzają pod ziemią ni mniej, ni więcej, tylko 17 (lub inne - 13) LAT. 
Niestety nie występują w Ontario, ale całkiem niedaleko stąd, na wschodnim wybrzeżu USA (i tylko w Ameryce Północnej), i "wyjście" każdego nowego pokolenia jest dużym lokalnym wydarzeniem, pilnie śledzonym przez fanów i badaczy. Przy czym poszczególne tzw "rody" siedemnastoletnich cykad zajmują oddzielne od siebie terytoria, czyli w danym miejscu masowe wyjście cykad spod ziemi zdarza się rzeczywiście raz na 17 lat! (w tym roku cykadowe oblężenie przeżywał podobno stan Nowy Jork i New Jersey)
To nie posiłek, ani nie stosunek, tylko linienie - dorosła cykada wyszła właśnie ze swojej poprzedniej postaci.
Dodatkowy smaczek - matematyczny - to ewolucyjne wytłumaczenie długości cyklu życiowego wieloletnich cykad. Czemu akurat 13 lub 17? Czemu liczby pierwsze?

 Pierwsza hipoteza: strategia "nasycenia" drapieżników. Cykady są bezbronne wobec drapieżników - mają miękkie pancerzyki i słaby orient, kiepsko latają, a nawet zdarza im się spadać z drzew, a jednocześnie duże i tłuste - są łakomym kąskiem dla drapieżników (ptaków, gadów, wiewórek). Być może strategia polega więc na tym, żeby było ich znacząco więcej, niż drapieżnicy będą w stanie zjeść. Ale żeby ten mechanizm działał, przeciwników trzeba masowym wylęgiem zaskoczyć. Nie da się stosować tego manewru co roku, bo wtedy populacja drapieżników natychmiast by urosła, dostosowując się do ilości pożywienia. Co dwa lub co trzy lata - dość szybko w populacji drapieżników pojawiłyby się "wyże demograficzne" w tych latach, kiedy cykady wychodzą spod ziemi. 13 i 17, jako "duże" (w świecie małych stworzeń) liczby pierwsze, zmniejszają szanse na synchronizację wyżów demograficznych w populacji drapieżników z okresami wylęgu cykad. Zdaje się jednak, że z punktu widzenia ewolucji i czasu, w jakim działa ona na populacje (kilkadziesiąt - kilkaset tys. lat) 13 i 17 nie są już tak dużymi liczbami, więc ostatnio uznaje się, że ten mechanizm nie byłby wystarczający, by wyselekcjonować gatunki cykady o długości cyklu 13 i 17 lat.

 Druga hipoteza (obecnie uznawana za słuszną): unikanie krzyżówek między różnymi gatunkami cykad. Jeśli z krzyżowania się gatunków o różnej długości życia powstawały owady dojrzewające do rozmnażania w innych latach niż większość ich rodu - to wypadały z ewolucyjnej gry, bo nie miały z kim się rozmnażać. Ostrą selekcję w niesprzyjających owadom okresach geologicznych (kiedy populacja była nieliczna i różne gatunki cykad ocierały się o wyginięcie) przeżyły gatunki, które miały bardzo małą szansę na "spotkanie się" i krzyżowanie (13 i 17-letnie cykady - co 221 lat). Te wnioski nie są jednak wynikiem intuicyjnego rozumowania, ale skomplikowanych modeli matematycznych, które uwzględniają wiele zmiennych mogących mieć wpływ na wyginięcie lub przeżycie populacji, a także tzw. efekt Allee'go (niestety znalazłam tylko opis po angielsku). We wszystkich modelowanych sytuacjach pierwsze ulegają wyginięciu populacje, których cykl życia nie wyraża się liczbą pierwszą (18, 16, 15, 12 i 20-letnie), a większe szanse mają 13, 17 i 11- letnie. Tylko że autorzy badań zakładają, że cykady o różnej długości cyklu mogą się spotkać (i skrzyżować), czyli zamieszkują ten sam obszar, a tego dzisiejsze wieloletnie cykady raczej unikają. Sama nie wiem więc, czy któraś z tych hipotez do końca mnie przekonuje i po nocach próbuję rozkminić te modele, bo ewolucja to taki trochę mój konik. Nie jest to jednak proste, od czasów matury wyszło się z wprawy w matematycznej gimnastyce... Jakby ktoś coś przypadkiem wiedział w temacie (i umiał wytłumaczyć nie-biologowi) - chętnie się dowiem.

Tak czy siak - rzeczonych cykad w Ontario brak, są tylko zwykłe, coroczne. Ale bardzo mi się podoba, że z czegoś, co miało być pobieżnym sprawdzeniem faktów do dość błahej przecież notki o bzyczeniu, "wylęgła" mi się taka umysłowa przygoda. 

Pozdrawiam tych, co doczytali do końca posta i obiecuję, że następny będzie dużo bardziej życiowy i przystępny ;). Mam też nadzieję, że kto miał złożyć jaja na naszym klonie, to już składa i że się to bzyczenie będzie miało ku końcowi.