O ile Święta Dziękczynienia właściwie nie odświętowaliśmy i spędziliśmy je głównie w samochodzie, o tyle w dzisiejszego wieczoru (Wieczór Wszystkich Świętych czyli All Hallows Eve) - nie było innej możliwości, niż przyłączyć się do tubylców w ich zwyczajach. Nie było dlatego, że Gucio jak tylko się zorientował, o co w tym święcie chodzi - o zbiórkę słodyczy - został jego najwierniejszym wyznawcą.
Tzw. "Trick-or-treating" to pukanie do drzwi okolicznych domów z propozycją "trick or treat", czyli "psota albo smakołyk". Gucio trochę się niepokoił, że nie ma pomysłu na żadne psoty, ale zgodnie z przewidywaniami, nikt nie wybrał tej opcji.
Nie wiem, jak wygląda Halloween w bloku, ale w dzielnicy domków jednorodzinnych wszystko jest świetnie przemyślane i łatwo się w tym odnaleźć. Już od początku października przed domami zaczynają się pojawiać dekoracje, które im bliżej 31, tym bardziej robią się rozbudowane i makabryczne. W wieczór halloweenowy w dyniach pojawiają się świeczki, podświetlane dekoracje włączane są do prądu, odtwarzacze emitują zawodzenia lub tematyczne piosenki, gdzieniegdzie maszynki produkują sztuczną mgłę (no proszę, a śmiałam się z Antoniego...). Dzięki temu wszystkiemu łatwo poznać, do których drzwi należy zapukać. Jeśli dekoracji brak, a światło przy wejściu zgaszone - znaczy, że gospodarze nie chcą być nachodzeni. Dzieciaki chodzą od domu do domu niewielkimi grupkami, a mniejsze - jak Gucio - z rodzicami, kłębią się na schodkach, biegają po chodnikach i trawnikach (na skróty, komu by się chciało za każdym razem wracać na chodnik, skoro płotów między posesjami brak). Gospodarze często czekają na "psotników" już na schodach czy werandach, zaopatrzeni w odpowiednią ilość smakołyków (dedykowane na tę okoliczność paczki zbiorcze mini-batonów, mini-m&m'sów, mini-czipsów itp zawierają zwykle ok.40-50 sztuk lub 80-100sztuk). Atmosfera jest zgoła inna niż w polskie Święto Zmarłych (i co tu owijać w bawełnę - dużo bardziej konsumpcyjna), ale bardzo sympatyczna - mali przebierańcy aż promienieją radością).
Dzieci są w przebraniach. Starsze w bardziej "strasznych" - szkielety, zjawy, upiorki, a młodsze - w bardziej uroczych: chłopcy są wszelkiej maści superbohaterami, dziewczęta księżniczkami, każdy może być postacią z kreskówki, zwierzątkiem, dynią. Tak że z Myszką Miki trafiliśmy w dziesiątkę. Oprócz kostiumu potrzebny jest tzw koszyczek, do którego zbiera się smakołyki. Gucio wyszedł z niewielkim plastikowym wiaderkiem, które dostaliśmy w McDo, ale inne dzieci miały raczej spore zakupowe siaty. Generalnie dzieci są raczej skoncentrowane na zadaniu, nie wdają się w pogawędki, tylko nadstawiają torbę, mówią dziękuję i pędzą dalej. No, chyba, że ktoś oszukuje - słyszałam jak jeden pirat mówił sąsiadce, że ten spiderman co właśnie idzie, to chodzi już drugi raz i to nieuczciwe.
Guciowi myśl o słodyczach pomogła zwalczyć nieśmiałość, więc nawet kiedy ja zostawałam na chodniku, dzielnie kroczył do drzwi wejściowych, walił pięścią i nadstawiał wiaderko. Zwykle pamiętał nawet "co się mówi" na początku (czyli "trick or treat") i na końcu ("thank you"), ale wypowiadał swoje kwestie w wielkim skupieniu i grobowym (czyli w sumie adekwatnym) tonem.
Po odwiedzeniu ok.15 domów wiaderko nam się napełniło, a nawet przepełniło, bo sąsiedzi byli dobrze zaopatrzeni i hojni. Znaleźliśmy w nim wszelkiego rodzaju łakocie - czekoladki, ciągutki, żelki, lizaki, pianki, dropsy, m&m'sy, rodzynki, kilka małych paczek czipsów, ale też pojemniczek ciastoliny i pierścionek - z zielonym oczkiem:
PS. Dorośli na Halloween urządzają sobie bale kostiumowe z makabrycznym jedzeniem. Do tego może dojrzejemy w przyszłym roku...
Pierścionek z oczkiem - bezcenne;) W.
ReplyDeleteSuper ten Gucio! Myślę Nat, że po tak dużym wyzwaniu jakim było dla niego przełamanie jego wewnętrznych oporów przy pukaniu do drzwi i nagrody jakie otrzymywał, ośmieli się trochę bardziej w stosunku do tubylców. A na tym zdjęciu wyżej jest ewidentnie podobny do Ciebie! :)
ReplyDelete