W weekendy jakoś więcej tutaj wychodzimy i zwiedzamy. Bardzo to sobie cenię, bo dzięki temu spędzamy sporo czasu razem, i to czasu miłego, nie na zakupach czy przy innych obowiązkach. W Warszawie mniej robiliśmy sobie kilkugodzinnych lub całodniowych wyjść, pewnie dlatego, że za to więcej spotykaliśmy się ze znajomymi, a resztę czasu pochłaniało "krzątanie się". Znajomych niewątpliwie nam brakuje, ale te rodzinne wycieczki są bardzo przyjemne.
Jednym z ciekawszych miejsc, do którego zapewne nie raz jeszcze wrócimy, jest muzeum nauki - Ontario Science Centre .
Sam budynek wydaje się dość ciekawy, jest też bardzo malowniczo położony na zboczu stromej, porośniętej lasem dolinki. Niestety wyjścia na zewnątrz na innych poziomach niż parter były zamknięte, więc nie mogliśmy za bardzo obejrzeć budynku z zewnątrz.
Dygresja - z niewiadomych powodów Kanadyjczycy żywią uprzedzenie do liczb ujemnych. W wyciągach i saldach kwoty kredytu/długu pisane są zamiast tego w nawiasach, a położone poniżej parteru poziomy budynku (a co za tym idzie - guziki w windzie) mają oznaczenia mało intuicyjne (czasem liczby, czasem litery, a czasem ich kombinacje).
W metrze i węzłach autobusowo-metrowo-kolejowych, poziomy poniżej terenu mają po prostu kolejne numery, ale bez minusów, i jakoś idzie się domyślić, że 3 to niżej niż 1 (zwłaszcza, że i tak najważniejsze jest, przy którym guziku jest symbol autobusu, a przy którym pociągu). Ale w centrum nauki właśnie, gdzie jest jedno piętro powyżej poziomu głównego wejścia, a bodaj 4 poniżej (bo budynek na zboczu) - ludziom się myli ("pierwsze piętro" ma nr 0, parter ma nr 1, kolejne piętra poniżej parteru - od 2 do 5).
Mój ulubiony obiekt w OSC to coś w rodzaju kulodromu - konstrukcja z kilkunastoma torami dla kulek, które (podnoszone i umieszczane przez dzieci w miejscach startu) toczą się, spadają, odbijają, podskakują, po drodze wprawiając w ruch przeróżne części maszynerii, a także uderzając w gongi, dzwonki, rurki i cymbałki. Wszystko to razem można by oglądać godzinami.
W strefie "Spark" - dla małych dzieci:
Gucio podnosi wielki kloc balsy - najlżejszego drewna. Z tyłu czarny kloc drewna hebanowego, ojjj ciężki. |
Przy okazji z gablot z quizem dendrologicznym dowiedzieliśmy się, że
drzewo przed naszym domem to klon srebrzysty (Acer saccharinum).
W części ufundowanej przez rodzinę Weston - wystawy i doświadczenia pod hasłem innowacyjność. Aktualnie temat elektrostatyki. Dużo doświadczeń do zrobienia, dużo zabawy i bałaganu przy tym:
Mini-dżungla. A raczej szklarnia, bo dla mnie podstawową cechą lasu
deszczowego jest nie tyle roślinność, ile wszystkie pełzające,
dreptające i fruwające stworzenia, które czekają tylko na przechodnia
bez gumiaków... No dobra, węże, mrówy i pająki nie są miłe, ale
małpki, papużki i motylki były spoko. Tak czy inaczej w tym małym ogródku ich nie
ma.
Z mniej pouczających rozrywek mieliśmy festyn w naszej dzielni. Było dużo balonów, darmowej waty cukrowej, pop cornu i różnych gadżetów oraz malowanie twarzy, czyli - Gucio nie mógłby czegoś takiego opuścić. Zdobycze: 4 balony (z helem!), miniaturowy kij hokejowy, naklejki, tekturowy pociąg metra, magnes na lodówkę.
Buzie na szczęście można było malować samemu, bo panie nie nadążały. Gucio koniecznie chciał być spajdermenem, a Stefek nie miał zdania...
Karolowi i sobie też zrobiłam wąsy, dzięki czemu byliśmy dodatkową atrakcją dla tłumnie przybyłej ludności. Jedna pani nawet zrobiła nam zdjęcie, a inna następnego dnia mnie poznała i zauważyła, że już nie mam wąsów.
Gucio zapałał miłością od pierwszego wejrzenia do misia z Banque du Montreal i z biegu rzucił się go przytulać, co miś przyjął z pewnym zakłopotaniem (może miał jakieś złe doświadczenia), ale potem dał sobie zrobić zdjęcie.
Tak to się zabawialiśmy rodzinnie w czerwcu. Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.
PS. W najbliższą niedzielę Karol wyjeżdża na tydzień do Seattle (HQ Amazonu) i jakoś będziemy musieli sobie radzić we trójkę. Ale zaraz potem - kolejny przedłużony weekend i plany na wycieczkę.
No comments:
Post a Comment