Tuesday, June 4, 2013

Maj


Maj upłynął nam miło. Jak już wiadomo, byliśmy na wycieczce w Montrealu, z której znalazło się jeszcze jedno zdjęcie imponującego eksponatu z muzeum kolei - obrotowego pługu:

Oprócz wycieczek dalszych robiliśmy też bliższe, odkrywając nowe ciekawe miejsca Toronto (jak np. Sugar Beach - sponsorowana przez miejscową fabrykę cukru). 
Stefek oczywiście zwiedzał dzielnie z nami

Jeszcze bliżej domu - chodziliśmy do sklepu pobawić się kuchnią,
której nie kupiliśmy, za to zmajstrowaliśmy sobie własną, z przeprowadzkowego kartonu.
I słusznie, że nie kupiliśmy, bo zabawa kuchnią w domu okazała się znacznie mniej wciągająca (a to ci niespodzianka).

Bywaliśmy niemal codziennie na placu zabaw. Na naszym jest mnóstwo "wspólnych" plastikowych zabawek - czyli takich, które już są niepełnosprawne, ale jeszcze trochę działają i żal całkiem wyrzucić.

Gucio bardzo lubi się wspinać, prawie tak bardzo, jak huśtać. Trzeba przyznać, że wykazuje przy tym daleko idącą ostrożność, unika zbędnego ryzyka i w momentach kryzysowych prosi o asekurację. To dziwne jak na kilkulatka, ale zdaje się, że właśnie takie cechy charakteryzują dobrego alpinistę, prawda? Jeszcze dwa lata i będzie go można wpuścić na ściankę wspinaczkową
Lubi też przebieranki, a że pogoda w Toroncie jest bardzo zmienna - pudło z szalikami i rękawiczkami mamy zawsze pod ręką
Stefek za to lubi jeść. Początkowo myślałam, że wie, co dobre - marchewka z groszkiem, gotowana kukurydza, kalafior, owsianka z jabłkami.. Ale okazało się, że plastelina też jest wyśmienita i moja wiara, że Stefan w ogóle rozróżnia smaki, upadła. Chyba chodzi raczej o fakturę, rozmiar, kształt. Odpowiadają mu drobne rzeczy, które można wziąć w paluszki i samemu włożyć do buzi (jak łatwo zgadnąć w tych kryteriach mieści się cała masa rzeczy, któych absolutnie nie powinien jeść). Co do obierek z jabłka zawarliśmy kompromis - wolno je brać do buzi, ale jak już jest za pełno, to mama zabiera.

Gucio natomiast jest zwolennikiem diety dwuskładnikowej - najchętniej jadłby tylko mięso i słodycze. Na przykład lody. Raz zrobiliśmy je nawet w domu, ale niestety (lub zdaniem Gucia - na szczęście) wyszły strasznie słodkie
Oprócz tego spędziliśmy przemiłą sobotę na garden-grill-party u Karola kolegi z pracy (jest tu z żoną i dwoma synkami, ale już chodzącymi do szkoły). Może ktoś podzieli się z nami zdjęciami, to pokażemy. 
No i zaczęliśmy regularnie bywać w
Fairlawn Avenue United Church
kościele! Nie na mszy oczywiście, ale okazało się, że mają  mnóstwo ciekawych zajęć dla dzieci, mam, dzieci z mamami itd. Zapisaliśmy się na "twórczą zabawę" (w środy) i "Mark śpiewa dla wszystkich" (poniedziałki) - więc do końca czerwa będziemy w kościele po dwa razy w tygodniu.
A od września, żeby nie było nudno - zapisaliśmy Gucia do przedszkola. W sumie to nie będzie takie prawdziwe przedszkole, tylko 2,5-godzinne zajęcia 3 razy w tygodniu. To tutaj bardzo popularne rozwiązanie, dla tych dzieci, którymi ma się kto opiekować, ale potrzebują też kontaktu z rówieśnikami, jakiejś zorganizowanej zabawy, trochę nauki itp. Przedszkole znajduje się właśnie w tym kościele, ale okazało się, że tylko wynajmuje tam pomieszczenia. Ale dzięki temu, że poszliśmy obadać przedszkole, znaleźliśmy przykościelny "dom kultury".

1 comment:

  1. Szczerze się cieszę! A kuchenka Waszej roboty - wspaniała!!! Właśnie trwa pierwsza noc w domu po szczęśliwym powrocie:) W.

    ReplyDelete