Stefan wstaje. W zasadzie to dobrze, bo to jedna z tych cech, która nasz gatunek wyróżnia spośród innych zwierząt - umiemy się utrzymać na dwóch kończynach, dzięki czemu dwiema pozostałymi budujemy cywilizacje. Stanie na dwóch jest jednak dużo trudniejsze niż na czterech i dużo bardziej ryzykowne - można obić głowę (a w niej, jak wiadomo, znajduje się delikatny organ, który jeszcze bardziej czyni nas wyjątkowymi).
Tak więc, o ile grawitacja dostarcza czasem mnóstwa uciechy (np. zrzucona ze stołu łyżka spada z brzękiem), o tyle przy nauce wstawania i chodzenia robi się naprawdę uciążliwa. Stefka codzienne badania nad zjawiskiem powszechnego ciążenia (a w szczególności - ciążenia głowy) są tyleż pouczające, co bolesne. Co dzień po przyjściu z pracy Karol spogląda na swego synka, od razu widzi, ile eksperymentów dziś przeprowadzono i serce mu się kraje.
Ja, podobnie jak poprzednio przy Guciu, nie do końca wiem, jakie stanowisko zająć. Widzę trzy opcje:
1. Nie wypuszczać dziecka z rąk i nieustannie je podtrzymywać, żeby nie upadło - ale to raczej nie dla mnie.
2. Modlić się, żeby jego głowa wytrzymała obijanie o podłogi, meble i futryny - też nie dla mnie.
3. Wierzyć, że głowa ludzkiego dziecka jest ewolucyjnie przystosowana do naszej pionowej postawy, także do tego, co ją spotyka w fazie nauki trzymania pionu. Niby wierzę, ale ilekroć z drugiego pokoju słyszę głośne "ŁUP" - zaczynam rozważać opcje 1 i 2.
Trudno przeprowadzić rozstrzygające badania na własnych dzieciach, ale intuicja podpowiada mi, że na sukces składają się obie strategie. Wierząc więc, że od (większości) siniaków się nie umiera, pozwalam Stefkowi wstawać i upadać, bo bez tego przecież ani chodzić ani do czegokolwiek dojść się nie nauczy, ale najbardziej ryzykowne kanty owijam miękkim.
Trzymajcie kciuki.
No comments:
Post a Comment