Thursday, May 2, 2013

Weekendowe wycieczki samochodowe

Korzystając z tego, że na czas szukania mieszkania, meblowania i przeprowadzki mieliśmy wypożyczony samochód, zrobiliśmy sobie parę wycieczek krajoznawczych. 
Najpierw do niewielkiego, ale bardzo miłego miasteczka Port Perry nad jeziorem Scugog:
To było jeszcze w marcu, w Toronto nie było już śladu śniegu, a po drodze na polach całkiem sporo, w dodatku jeziora okazały się zamarznięte. Ale za to był plac zabaw (w tle jezioro) i fish-and-chips na obiad.
Po drodze i w samym Port Perry widzieliśmy kilka pięknych, tradycyjnych domków, ale z jadącego samochodu ciężko zrobić dobre zdjęcie, zwłaszcza telefonem. Wzdychaliśmy więc tylko, że jakby tu z nami był Dziadek Jacek, to na pewno by należyte zdjęcia zrobił.
Następna wycieczka była też na północ, też nad jeziora, i też jeszcze całkiem zimowa. Plan był taki, żeby pojechać drogą, która kończy się w małej wsi Honey Harbour nad jeziorem Huron.
http://goo.gl/maps/OVOyv
Okazało się, że jest to rzeczywiście koniec drogi (a przynajmniej skończonej, asfaltowej) i rzeczywiście tak mała miejscowość, że nawet nie było po co w niej wysiadać z auta. W okolicznościach zimowych nie było tam ani żywego ducha, tylko wielkie "parkingi" żaglówek: jedno i kilku-poziomowe, olbrzymie stalowe regały, na których stały sobie zafoliowane elegancko łódki i czekały na nowy sezon. W lecie zapewne miejscowość ma całkiem inny charakter, postaramy się to sprawdzić.
 

Było też kilka krótszych i bardziej męczących wycieczek - do szwedzkiego sklepu (tak, trzy wózki mebli nasze)


Jak mi ostatnio powiedział Tata - w Kanadzie wiosna jest przepiękna, trzeba tylko trafić na ten weekend. W tym roku zdaje się wiosna wypadła raczej w czwartek i piątek, a w weekend było już lato. Uczciliśmy ten fakt, i ostatni dzień wypożyczonego samochodu, wyjazdem na plażę. Znów na północ nad jezioro Huron, do całkiem plażowo-wypoczynkowej miejscowości Wasaga Beach
http://goo.gl/maps/e4ZJ2
Na szczęście to były pierwsze naprawdę ciepłe dni i stosunkowo mało ludzi zorientowało się, że pogoda jest plażowa. Nie było więc tłumów, ale po miejscowości widać, że potencjał na tłumy jest (hektary parkingów, disco-bary itd). W lecie musi tam być tak uroczo jak w jakichś, nie przymierzając, Rowach.
Co nie zmienia faktu, że piasek + woda + słońce = szczęśliwe dzieci, więc niedziela była bardzo udana (a w drodze powrotnej wszyscy oprócz kierowcy zasnęli po kwadransie).
Na innym, wysokim brzegu jeziora, który widać z plaży, są stoki narciarskie i było na nich jeszcze nawet trochę śniegu


 Stefan pierwszy raz w życiu widział z bliska piasek i nie poprzestał na oglądaniu...


Gucio robił babki, kopał doły (a właściwie stację metra - żeby się łatwo z domu na plażę jechało), biegał, jeździł rowerem, brodził i wspinał się na wszystko, przy czym utrzymywał, że w ogóle nie jest zmęczony i nie ma potrzeby wracać do domu.




A ja, jak zwykle w pierwszy cieplejszy dzień - spaliłam sobie kark (no nie, nie przez sweter, tylko właśnie wtedy, jak go zdjęłam).


2 comments: